Str. główna    Nowości    Galeria    Kontakt

 
 
     
  Allianz Direct  
     
 
     
 

Podsumowanie regat azorskich '2006
Relacja z zakończonych sukcesem kwalifikacji kpt. Kaczorowskiego
do prestiżowych zawodów TRANAT '2007

Po pierwszym etapie regat miałem świadomość, że łódka jest mocno pokiereszowana, a jednocześnie silne przeświadczenie, że w drugim etapie na pewno sobie poradzę. Wiedziałem, że prawie na pewno przyjdzie mi płynąć bez lewego miecza i dużego spinakera, ale postanowiłem przygotować pozostałe rzeczy doskonale.

 
 
 

Jak to z prądem było
Dopłynąłem do Horty przed południem wykończony ostatnimi pięcioma dniami wyścigu, kiedy to spałem po trzy godziny na dobę i sterowałem po kilkanaście. Zjadłem porządny obiad z dwóch dań i zasnąłem jak kamień w normalnym łóżku. Marek przyleciał wieczorem z Lizbony, więc rano usiedliśmy nad listą rzeczy do naprawienia i poprawienia, którą zrobiłem w przedostatni dzień pierwszego etapu. Postanowiliśmy zawalczyć ze wszystkim. Mieliśmy na to pięć dni. Z dwoma podartymi spinakerami stanęliśmy w ogonku żeglarzy z innych łódek. Z ciężkim spinakerem nie było problemu. Lekki, większy wyglądał tragicznie. Żaglomistrz oświadczył, że nie da rady go naprawić. Uprosiłem go, żeby zostawił go u siebie i spróbował. Zgodził się niechętnie, lecz nadziei żadnej nie dawał. Zaraz po tym poszliśmy do serwisu żeglarskiego MAYS (Middle Atlantic Yachts Service), żeby zamówić nowe akumulatory, ładowarkę i naprawić szwankujący generator. I znowu problem. Na miejscu nie mieli potrzebnego nam sprzętu, a na sprowadzenie samolotem z kontynentu było za mało czasu. Marek nie poddał się. Obszedł wszystkie sklepy motoryzacyjne i rolnicze w Horcie, ale nie znalazł tego, co było nam potrzebne. Zdecydowaliśmy się oddać jeszcze raz akumulatory do zbadania, na ile straciły pojemność przez głębokie rozładowanie w pierwszym etapie. I tu miłe zaskoczenie. Moja kilkudniowa "walka o prąd" opłaciła się. Akumulatory były nadal w porządku. Postanowiłem zapytać Andy'ego, który wpadł na skały, czy możemy z wraku jego jachtu wymontować ładowarkę. Zgodził się, ale nawet Goły nie potrafił jej uruchomić. Szczęście jeszcze raz uśmiechnęło się do mnie. Peter Laureyssens, który ma bardzo drogie i wydajne akumulatory litowo-jonowe powiedział, że on swojej ładowarki używa tylko na lądzie i nie zabiera jej ze sobą na wyścig, więc może mi pożyczyć. A dzień wcześniej dopłynął ze złamanym masztem Amerykanin Clay Burkhalter i pożyczył mi swoją ładowarkę na metanol, piękne, bardzo drogie, lekkie urządzenie do wytwarzania prądu, tak więc jeśli chodzi o energię byłem zabezpieczony trojako: panel słoneczny, generator na benzynę i ogniwo metanolowe. Na dzień przed planowanym startem przyszedł kurierem z Les Sables mój zapasowy miecz wysłany przez naszych francuskich przyjaciół Guilliame'a i Sophie. Tego samego dnia odebrałem oba (!) naprawione spinakery. Marek znalazł spawacza, który naprawił pęknięte okucie bomu spinakera, połatał miecze, wymienił część lin, więc do drugiego etapu przygotowany byłem dobrze.

Zbyt mocny wiatr i przesunięcie startu
15 sierpnia wiało ponad 30 węzłów, więc start przesunięto na dzień następny. Analiza prognozy pogody ze słoweńskim meteorologiem Jurą sugerowała, że optymalnie będzie popłynąć najpierw na północ przez około 20 godzin, a następnie kiedy wiatr odkręci w lewo z północno wschodniego na północny zrobić zwrot na wschód i płynąć lewym halsem na południe od ortodromy aż do Przylądka Finisterre. Według prognozy wiatr przez pierwszy tydzień miał oscylować między 10 a 20 węzłów, więc byłem pełen optymizmu, bo moja klątwa z pierwszego etapu - słaby wiatr, tym razem nie miała mnie dotknąć. Jak się później okazało bardzo się pomyliłem.

Szybszy od większości łódek
Zaraz po starcie zrobiłem zwrot pod wyspę Pico, gdzie zgodnie z moim przypuszczeniem odkręciło lekko w prawo, tak że 5 godzin później miałem trzy czwarte konkurentów po zawietrznej lub za rufą. Wiało 20-25 węzłów, więc byłem szybszy od większości łódek. Jedynie David Sineau (zwycięzca drugiego etapu) i Adrien Hardy (BROSSARD,zwycięzca regat), których miałem niedaleko przed sobą płynęli z podobną prędkością. Reszta łódek w moim pobliżu była wolniejsza. Byłem przekonany, że w tym etapie zawalczę, jeśli prognoza się sprawdzi. W nocy zrobiłem zwrot na wschód, trochę wcześniej niż sugerował Jura, ale chciałem być bezpieczny i pozostać dalej od centrum wyżu, który miał się rozbudowywać na północ od nas. Następnego dnia wiatr zaczął słabnąć. Próbowałem zjechać bardziej na południe, ale zaczęło brakować mi wiatru i prędkości.

Spławik na jeziorze lub, jak kto woli, "Smuga cienia"
Następnego dnia odebrałem przez radio pośredniofalowe prognozę, w której padło zdanie: "High pressure system with center on position... is well settled until Sunday". Ten punkt leżał o 150 mil na północny wschód ode mnie! Wiedziałem, że będą kłopoty, ale nie przypuszczałem, że trzy dni będę stał jak spławik na oceanie podobnym taflą do jeziora. Kto widział "Smugę cienia" Andrzeja Wajdy, może sobie to wyobrazić. Jacht kolebie się bezwładnie na resztkach fal, a trzask żagli wybrzuszających się raz na jedną raz na druga stronę doprowadza do szału. Gdyby to nie był wyścig można by zrzucić żagle i pójść spać, ale w czasie regat człowiek rozgląda się na wszystkie strony w poszukiwaniu drobnych szkwałów, przesuwa ciężary na łódce na dziób i na zawietrzną, próbuje wycisnąć choć odrobinę prędkości. Do tego żar leje się z nieba jak to w wyżu. Nie potrafię opisać złości jaka mnie brała. Pierwszy raz od czasu pływania na Cadecie, kiedy to miałem 16 lat i burzę hormonów we krwi waliłem pięścią w pokład, aby rozładować złą energię. Po powrocie do Les Sables szukałem siwych włosów, ale na szczęście jeszcze tym razem się udało.

Wreszcie przyszedł wiatr
Początkowo ze wschodu, więc płynąłem 30 stopni od kursu na Les Sables, ale płynąłem! Z radością patrzyłem na cyfry na logu: 3 węzły, 5,5, 6. Nalałem 100 litrów wody do zbiornika na lewej burcie, przekręciłem kil na nawietrzną aż jęknęła lina ogranicznika, zapakowałem na lewą burtę wszystkie żagle, wodę, paliwo, jedzenie, przybory nawigacyjne i narzędzia. W zasięgu wzroku miałem dwie łódki. Widziałem, że zaczęli się refować. Kiedy założyli drugi ref, dla przyzwoitości choć niechętnie, założyłem jeden ref. Do rana nie zmrużyłem oka. Włączałem samoster tylko po to, żeby dołożyć ref w silniejszych szkwałach i puszczać go kiedy wiatr słabł. Rano obie łódki miałem daleko za rufą, potem mi zniknęły. Odkręciło w lewo, więc zmieniłem żagiel na reachera, potem dużego spinakera.

Do wieczora wiatr wzrastał powoli. Musiałem zamienić dużego, topowego spinakera na ułamkowego (stawianego w siedmiu ósmych wysokości masztu). Ograniczenie ilości żagli dopuszczonych do regat do ośmiu powoduje, że nie mam prawdziwego spinakera ułamkowego - robię ref zamykany zamkiem błyskawicznym na ciężkim spinakerze topowym. I właśnie ten zamek pękł przy stawianiu spinakera. Była to jedyna awaria w tym etapie, ale za to bardzo dotkliwa. Do końca wyścigu panowały idealne warunki na spinakera ułamkowego. Ja mogłem w zamian postawić reachera, poluzować go na fale i szotach, zrobić z niego takiego niby spinakera. I rzeczywiście byłem tylko minimalnie wolniejszy kiedy wiatr słabł. Kiedy wiało ponad 22 węzły byłem nawet momentami szybszy od konkurentów, którzy mieli spinakery ułamkowe.

Najdłuższe 10 minut
Na wysokości Przylądka Finisterre miałem w nocy bliskie spotkanie z olbrzymim kontenerowcem. Nie wiem czy mnie nie widział, czy chciał nastraszyć, ale przeszedł obok mnie o jakieś 200 metrów. Mogłem z łatwością przeczytać napisy na kontenerach oświetlonych reflektorami pokładowymi, mimo że dżdżyło. Na wezwanie przez UKF-kę nie odpowiadał. To było najdłuższe 10 minut w moim życiu, kiedy patrzyłem jak rośnie w oczach i nic nie mogłem zrobić.

Ostatni dzień to bylo to, co lubię najbardziej. O świcie zobaczyłem, że dogania mnie jakaś łódka na ułamkowym spinakerze. Tak długo próbowałem różnych regulacji mojego reachera, aż płynąłem równo z nim. Wiatr wzrósł i mój przeciwnik chyba zaczął myśleć, że na reacherze mnie wyprzedzi. Zdjął spinakera i to był jego błąd. Po dwóch godzinach już go nie widziałem za rufą. Po jakimś czasie chyba zrozumiał swój błąd, bo przed zachodem słońca zobaczyłem czaszę jego spinakera na horyzoncie. Ale było już za późno. Do mety już mnie nie zdołał wyprzedzić.

Powitanie w Les Sables
W Les Sables czekało mnie piękne powitanie. Olbrzymia biało-czerwona flaga a za nią Ewa, Olga, Jurek i Marek, piwo i chleb razowy z Polski. Marek wyściskał mnie, jakbym wrócił z księżyca:
- Jaras, zrobiłeś TO.
- Jo - wzruszyłem ramionami, bo nie byłem specjalnie zadowolony.
- Zrobiłeś kwalifikację!

Zakwalifikowałem się do moich wymarzonych regat
I wtedy dotarło do mnie, że właśnie o to chodziło! No tak, zakwalifikowałem się do moich wymarzonych regat przez Atlantyk, w których nie będzie bezwietrznych wyżów tylko gnanie z wiatrem i pod wiatr w pasatach.

kpt. "Jaro" Kaczorowski

 

Zdjęcia

Zdjęcia po dopłynięciu do portu Horta na wyspie Faial
Pracowity tydzień na Azorach (cz. 1/2)
Pracowity tydzień na Azorach (cz. 2/2)

 
 
     

 

 

Aktualności

TRANSAT 6.50 '2007 - najnowsze wiadomości


 

 

 

 

 
 © Jarosław Kaczorowski   Aktualności  ::  TRANSAT 6.50  ::  kpt. J. Kaczorowski  ::  Jacht  ::  Sponsorzy  ::  O witrynie