Jarek dojechał. Łódka też...Stan Jarka - dobry. Łódki trochę mniej...
26 września 2007
Przepraszam za zwłokę, ale tuż po przyjeździe musiałem przekwalifikować się z "pijarowca" na "team brzegowy". Najpierw więc, czekała mnie ocena "zniszczeń i uszkodzeń", wysłuchanie relacji o działaniu wszystkich urządzeń i nowo zainstalowanych, a z racji braku czasu przed wyjazdem, nie do końca sprawdzonych "patentów". Ocena generalna: 4. może z malutkim plusem;).
Wiadomo już też, co było powodem 39-go w Proto a 56-go ogólnie miejsca Jarka w pierwszym etapie regat Mini Transat 2007. Jednak łódka. A raczej to, co się z nią stało po uderzeniu w UFO (un-idenitfied floating object).
Wg relacji Jarka -" Usłyszałem głuche uderzenie w lewa burtę a potem to samo w okolicach lewego steru. Nie wiem czy to była duża ryba, czy też jakiś ssak morski, definitywnie - nic twardego. Wyskoczyłem ze środka by ocenić straty (była noc a łódka jechała na samosterze - przyp. autora) i z latarką zacząłem sprawdzać co się stało. Jarzmo było na miejscu, płetwa sterowa również, tylko po jakiejś chwili siłownik zaczął wydawać dziwne dźwięki. Odpiąłem go więc z rumpla i wtedy poczułem... Opór na sterze jak jasna chole... No i się zaczęło...
Uderzenie spowodowało wygięcie dolnego okucia lewego jarzma sterowego do środka, wiec stery straciły zbieżność. Stąd ten opór na sterze. Siłownik też dostał porządnego "kopa" - stąd te dźwięki. Musiałem go natychmiast wymienić na zapasowy, ale on też po jakimś czasie ciężkiej pracy zaczął powoli słabnąć.
Sytuację mogłem ocenić dopiero w świetle dziennym. Odkryłem również uszkodzenie płetwy sterowej, rzecz której nie było widać w nocy. Starałem się naprostować okucie narzędziami dostępnymi na łódce, ale potrzeba byłoby chyba łomu bym mógł to zrobić porządnie. Na Mini o łom raczej ciężko. Najcięższym narzędziem jakie znalazłem okazała się.... moja noga. Kopniakami naprostowałem jarzmo jak mogłem, ale niestety to wszystko co mogłem zrobić".
Jarek już do końca wyścigu nie mógł z powodu oporów na sterze nieść topowych żagli, co przy wietrze w plecy nie dawało możliwości wykorzystania całego potencjału łódki. Z powodu oporów również siłownik elektryczny pracował ciężko, zużywając podwójną ilość energii. Sterowanie ręczne po paru godzinach stawało się katorgą.
Teraz Jarek śpi, a jak się obudzi to pewnie sam opowie jak to było. Tak więc na pytanie, które zadaje mi wiele osób - "Czy mogło być lepiej?". Odpowiedź brzmi "Tak". A gdyby babcia miała wąsy...
Podobne wypadki przydarzyły się kilku żeglarzom - np. Chorwat Sime Stipanicew złamał łącznik sterów, a krawędź natarcia płetwy sterowej uległa delaminacji. Liczne widziane, nawet w Zatoce Biskajskiej wieloryby, wyłaniające się tuż przed dziobem to generalnie typowe opowieści z tego etapu. Cieszę się więc, że Jarek nie spotkał wieloryba na swojej drodze, bo wtedy nie wiem czy przewieziony przeze mnie węgiel przydałby się na cokolwiek. A tak...
Dziś, dla odmiany "dzień medialny" a jutro "szkutniczy". Zobaczę co się da zrobić...
Pozdrowienia z Madery,
Marek Goły Gałkiewicz |