Str. główna    Nowości    Galeria    Kontakt

 
 
     
  Allianz Direct  
     
 
     
 

Półmetek Azorów

8 sierpnia - po ośmiu dniach, dwudziestu dwóch godzinach, dwudziestu sześciu minutach i pięćdziesięciu czterech sekundach samotnej żeglugi po oceanie Jarosław Kaczorowski dopłynął do Faial, jednej z dziewięciu wysp Archipelagu Azorskiego. Pokonawszy 1270 mil dzielących Les Sables od Horty - portu na wyspie Faial - Kaczorowski zaliczył pierwszy etap regat azorskich.

 
 
 

Relacja kpt. Kaczorowskiego z półmetka regat azorskich

8 sierpnia 2006

Kiedy dopłynąłem na metę 8 sierpnia zupełnie wykończony z dwoma podartymi spinakerami, złamanym mieczem i na resztce prądu w akumulatorach byłem przekonany, że przeżyłem największy koszmar ze wszystkich w tych regatach. Kiedy już się wyspałem i poszedłem do portu między kolegów usłyszałem takie mrożące historie, że mogę uważać się za szczęściarza. Połamane maszty, stery, spinakerbomy, jacht zakleszczony między skałami. Kilka jachtów wygląda jakby wróciło z wojny.

Pierwsza doba
Przez pierwszą dobę wiało słabo. Nie znalazłem jeszcze sposobu na szybkie pływanie przy słabym wietrze, więc wyprzedziło mnie wiele łódek. Drugiego dnia jednak przyszedł front i silny wiatr, zalałem balast wodny, przekręciłem kil, wziąłem ster do reki i całą noc walczyłem z wiatrem dochodzącym do 35 węzłów. Kilka łódek nie przetrwało. W naszej klasie już praktycznie od 20 węzłów na halsówce zaczyna się "walka o życie". Pływamy na trzecim refie na grocie i zarefowanym foku, a od 25 węzłów i to jest za dużo. Nie obyło się tej nocy bez nieprzyjemnej przygody. Musiałem włączyć na chwilę samoster i zejść pod pokład i kiedy byłem w środku przyszedł bardzo silny "kop" wiatru. Moja łódka przechyliła się mocno i w tym momencie duża fale uderzyła mnie w burtę. Samoster nie dał rady, zrobił się zwrot: fok na nawietrznej, balast wodny i kil po zawietrznej, 35 węzłów wiatru, lewy pokład pod wodą... Słabo to wyglądało jak wyskoczyłem na pokład z czołówką na głowie i nożem w ręku. No ale na szczęście nic się nie urwało. Wykonałem szybki zwrot przez rufę i już do końca nocy nie puszczałem steru.

Silny wiatr w plecy i ładowanie akumulatorów
Przez dwa następne dni wiało słabo, a za Cabo Finisterre zaczął się silny wiatr w plecy. Próbowałem postawić ciężkiego spinakera. Kiedy wszystko miałem gotowe łódka zanurkowała dziobem pod wodę i wyciągnęło mi żagiel z worka za burtę. Musiałem zrzucić grota, odciąć jedną z lin, wyszorować szoty i pół godziny wciągałem żagiel na pokład. Niestety podarł się przy tej operacji. Na dużego 80 metrowego spinakera było za dużo wiatru. Postawiłem genakera, ale nie robił tak dobrze jak spinaker. W nocy próbowałem naładować akumulatory, ale ładowarka dała tylko 2 ampery po trzech godzinach, więc wiedziałem, że jeśli nie będzie słońca (moja bateria słoneczna potrafi dać 20 amperów w słoneczny dzień), będę miał kłopot. No i miałem. Aż do mety tylko jednego dnia było słonecznie.

Jazda jak na kolejce górskiej w wesołym miasteczku
Następnego dnia wiatr zelżał do 15-20 węzłów, więc odpaliłem dużego spinakera. Zaczęła się jazda jak na kolejce górskiej w wesołym miasteczku! Prędkość rzadko spadała poniżej 9 węzłów. Chwilami dochodziła do 14! Na początku byłem nieco przerażony, zastanawiałem się, czy najpierw maszt wyjedzie z łódki, czy wcześniej eksploduje spinaker. Ale po godzinie nic się urwało więc gnałem dalej w ślizgu aż do wieczora, kiedy to zaczęło wiać ponad 25 węzłów i zaliczyłem kilka bardzo niebezpiecznych nurków dziobem pod wodę. Z dużym trudem ściągnąłem spinakera, postawiłem reachera i poszedłem pod pokład na 2 godzinną sesję ładowania baterii, żeby choć 2 amperogodziny nabić do baterii.

Po środku oceanu z nożem w ręku
Następnego dnia trochę "spuchło" więc znowu postawiłem moją 80 metrową "bestię". Cały dzień surfowałem po falach z wielką radością choć co 2-3 godziny miałem kryzys i przysypiałem za sterem. Do wieczora płynąłem bardzo szybko, ale tego dnia szczęście mnie opuściło. Wiatr wzrósł do 25-28 węzłów i przez godzinę nie mogłem doczekać się momentu, żeby trochę odpuściło. Po piątym nurku, kiedy łódka wbiła się dziobem w wodę po maszt i omal nie zrobiła się niekontrolowana rufa (nazywamy to "chińszczyzna") postanowiłem zaryzykować i zrzucić spinakera. No i samoster znowu nie poradził sterować. Powiozło mnie do półwiatru, przechył 80 stopni i potworny huk łopoczącego spinakera. Jedną ręką ściskałem stalówkę relingu, żeby nie spaść na zawietrzną, nogą zaparłem się o kabestan na nadbudówce, otworzyłem nóż i zastanawiałem się czy najpierw odciąć fał, czy róg halsowy, żeby uratować żagiel. Przemknęło mi przez myśl, że cała ta sytuacja jest mocno kuriozalna: kilkaset mil od najbliższego lądu stoję z nożem na niemal wywróconej łódce o wiele za małej jak na taki wiatr i ocean, a wielki żagiel ciągnie mnie bokiem po wodzie. Po chwili spinaker podarł się, więc fałem spuściłem go do wody, żeby uratować ile się da i pół godziny wciągałem go na pokład niczym rybak sieci. Do końca wyścigu mogłem płynąć już tylko na reacherach i foku.

Finisz
Tuż przed metą stoczyłem jeszcze walkę z dwoma jachtami. Jak na normalnych regatach. Zupełnie wykończony kilkunastogodzinnym sterowaniem przez pięć ostatnich dób dotarłem do mety. Pozwoliłem żeglarzom z tutejszego klubu zaciągnąć się do portu, ogarnąłem mniej więcej żagle i poszedłem spać do normalnego łóżka.

Nazajutrz w porcie posłuchałem paru historii z innych łódek i stwierdziłem, że moje przygody nie były niczym nadzwyczajnym. Po tym etapie rozumiem lepiej dlaczego żeglarze z MINI są we Francji tak szanowani.

We wtorek startujemy w drogę powrotną. Mam nadzieję, że zgodnie z dzisiejszą prognozą będzie mocno wiało, bo wtedy pływam szybko w stosunku do wielu innych łódek. Nie będzie to przyjemne żeglowanie, ale dla przyjemności popływam sobie jesienią w Chorwacji. I nie będę się z nikim ścigał ani dotykał steru.

Kpt. Jarosław Kaczorowski


W klasie "Proto" kapitan Kaczorowski zajmuje na półmetku 21. miejsce. Prowadzi Adrien Hardy na łódce 198 Brossard.

Po kilku dniach odpoczynku, 15 sierpnia, rozpocznie się drugi etap regat. Flotylla Mini wyruszy z powrotem do Francji. 24. sierpnia pierwsi żeglarze powinni pojawić się na mecie w Les Sables.

Jaro i Marek Gałkiewicz, który poleciał na Azory obładowany wszystkimi narzędziami i częściami, jakie dały się zabrać - niestety nie ma wśród nich zapasowego miecza - mają przed sobą kilka naprawdę pracowitych dni. Muszą doprowadzić łódkę do porządku, tak aby była gotowa i niezawodna przez kolejne 1270 mil samotnej żeglugi.

Zdjęcia

Zdjęcia po dopłynięciu do portu Horta na wyspie Faial
Pracowity tydzień na Azorach (cz. 1/2)
Pracowity tydzień na Azorach (cz. 2/2)

 
     

 

 

Aktualności

TRANSAT 6.50 '2007 - najnowsze wiadomości


 

 

 

 

 
 © Jarosław Kaczorowski   Aktualności  ::  TRANSAT 6.50  ::  kpt. J. Kaczorowski  ::  Jacht  ::  Sponsorzy  ::  O witrynie