Do Salvador de Bahia - 3100 NM. Start (etap drugi)
7 października 2007
Tradycyjnie o godz. 12.02 UTC rozpoczął się II etap wyścigu samotników Mini Transat. Jaro Kaczorowski na Allianz.pl i 88-miu przeciwników mają przed sobą 3100 Nm i trzytygodniową "wycieczkę".
Ostatnie dni przed startem nasz mały team poświęcił na perfekcyjne przygotowanie łódki przed transatlantyckim "skokiem", zakupy, monitorowanie pogody i treningi na wodzie.
Dziś rano (06.09) o 03.45 UTC skreśliłem ostatni punkt na "To Do List", dwa dni temu Jaro sprawdził nowe, naprawione i ulepszone jarzma i płetwy sterowe - na treningu połączonym z sesją fotograficzną z helikoptera ( fantastyczne zdjęcia i film już wkrótce).
Codziennie też odbywaliśmy dwa briefingi meteo ze słoweńskim routierem - Jure Jermanem. Do dzisiejszego startu - byliśmy gotowi.
Sytuacja meteo
Generalne zalecenie Jure Jermana - "Go west". Po początkowym okresie słabego wiatru (od 36 do 50 godzin) i płynięcia na południe, Jarek powinien wpłynąć w strefę słabego passatu i z nim zabrać się na zachód od kreski (rhumb line) - docierając do Capo Verde. Najważniejsze jednak decyzje taktyczne, czyli: którędy przejść przez Wyspy Kanaryjskie i w którym miejscu przekroczyć strefę konwergencji - będą należały do Jarka. Prognoza, przy tak długich trasach sprawdza się na 4 - 5 dni a ponieważ zabroniony jest kontakt z brzegiem Jarek musi opierać plan swojej trasy na statystyce z lat poprzednich.
Przeanalizowaliśmy z Jure wszystkie dane z ostatnich 30 lat oraz kilka różnych modeli pogodowych i plan generalny zakłada minięcie Wysp Kanaryjskich maksymalnie na zachód, trzymanie się kilka stopni na zachód od kreski a przekraczanie równika między 29 a 30 stopniem W. Na mapach z pozycją Jarka, będzie więc można śledzić czy routing się sprawdza i czy Jure ma rzeczywiście kontakt telefoniczny z Bogiem pogody;) Tak o nim mówią...
Start
Tradycyjnie o 12.02. Przypominał raczej rozpoczęcie wyścigu po bojkach, bo zakończył się generalnym falstartem! To 3100 Nm, ale ciśnienie na uzyskanie dobrego czy wręcz rekordowego rezultatu powoduje, że zawodnicy ścigają się już od pierwszych sekund. Zadziwiające!
Jaro powtórzył taktykę z pierwszego etapu. Wystartował spokojnie, ze środka grupy, nie wdając się w potyczki 1 na 1 i z wszelką cenę unikając kolizji. Jaro przetestował przed startem ustawienie żagli i elektroniki pokładowej i nie raportował żadnych awarii.
Niestety tak jak w pierwszym etapie pech dopadł naszego przyjaciela Andraza Mihelina z Adria Mobil Too. Miał chłopak świetny start, płynął jak po swoje, ale do czasu...
Pięć minut po starcie, będąc na prawym halsie został uderzony w lewą burtę przez łódkę, której skipper znajdując się na lewym, nie zauważył Andraza. Uderzenie było tak potężne, że wgniotło (na wylot) połączenie pokładu z burtą na długości 25 cm . Szczęście w nieszczęściu uszkodzenie znajdowało się 20 cm do przodu od podwięzi wantowych... 20 cm dalej i Andraz mógłby się pożegnać z wyścigiem.
Byłem na szczęście na miejscu w 3 minuty po kolizji, z łodzią wynajętą przeze mnie do filmowania Jarka. Razem z Jure Jermanem zaholowaliśmy Adrię do portu, skontaktowaliśmy się z Antoniem (patrz poprzedni news), zorganizowaliśmy materiały, oczyściliśmy ranę, polaminowaliśmy węglem i epoksydem, podsuszyliśmy, poczekaliśmy trochę by żywica zaczęła żelować - okrywając jak się dało płachtami miejsce naprawy przed padającym w trakcie deszczem, po czym Azo wziął szybki prysznic by oczyścić się z pyłu węglowego i .... z powrotem na wyścig.
Mniej szczęścia miał jeden z faworytów i zwycięzca II etapu Mini Transatu 2005 - Hiszpan Alex Pella. W jego przypadku - inna kolizja 5 minut po starcie - to złamany tuż powyżej goose-neck'a maszt. Po szybkim przyholowaniu do portu i zdemontowaniu osprzętu, maszt został powierzony pieczy i umiejętnościom Antonia. Rzecz w tym, że przez te wszystkie naprawy (moje również) włókna węglowego do naprawy zostało na wyspie naprawdę bardzo niewiele...Ale Antonio powiedział -" Na rano będzie gotowy". I ja mu wierzę.
Zatem taktyka unikania kontaktu w przypadku Jarka znowu się sprawdziła. Ale przez następne trzy tygodnie, kontakt będzie jedną z głównych rzeczy brakujących mu do szczęścia.
To przedostatni news z Madery. Jutro robię sobie wakacje, pakuję się a pojutrze lecę do Paryża, skąd TGV do La Rochelle - gdzie czeka na mnie przytulny "Żółtobus" z przyczepą.
Potem jeszcze 48 godzin podróży do Gdyni i następne newsy będę mógł już własnoręcznie powiesić w Barze Akrim w Marinie Gdynia.
Moja rola - jako teamu brzegowego już się skończyła. Z łzą w oku (naprawdę) żegnałem Jarka i "moją" łódkę. Czułem się jakbym oddawał swoje dziecko, co prawda najlepiej jak to było możliwe przygotowane, na niepewny los. Ale będzie dobrze. Wierze w to głęboko.
Pozdrowienia z wakacji na Maderze,
Marek Goły Gałkiewicz
|