Str. główna    Nowości    Galeria    Kontakt

 
 
     
  Allianz Direct  
     
 
     
 

"When the going gets tough (hard)
- the tough get going"
Tekst: Jarek Kaczorowski

31 października 2007

Dzięki uprzejmości mojego sponsora, firmy Allianz, siedzę sobie teraz na dwudziestym piętrze pięknego hotelu i patrzę na ocean za oknem. Od czasu do czasu pod moim balkonem przepływają koledzy, którym trochę więcej czasu zajęło przepłyniecie Atlantyku.

Minęły już ponad dwie doby od mojego przybycia a jeszcze nie ma w marinie połowy łódek. Co rano na śniadanie zjadam trzy talerze owoców, których tu mają w Brazylii mnóstwo, a w dzień zjadam kawał krwistej wołowiny i powoli wracam do lądowego stylu życia. Składanie zdań jeszcze idzie kalecznie ale powiedziałem parę słów dla radia i telewizji w Polsce i podobno wypadło poprawnie. Nie odzyskałem jeszcze dawnej wagi - jestem chudy jak patyk i zarośnięty jak nigdy w życiu (obiecałem córce dowieźć brodę do domu). Śmiać mi się chce jak na siebie patrzę, bo mógłbym teraz bez charakteryzacji zagrać Robinsona Crusoe, wystarczyłoby nożem postrzępić rękawy i nogawki. Powoli znikają olbrzymie siniaki, które miałem na całym ciele i goją się zgniecione na miazgę i pełne ropiejących bolących wyprysków pośladki.

Od wczoraj mogę juz spać na plecach!

Jurek Boj dba o mnie jak ojciec: pilnuje żebym bezpiecznie chował pieniądze i karty kredytowe, zjadł coś czasem, coś napisał, no i kręcimy materiał na reportaż dla telewizji. Powoli rozmontowuję łódkę i przygotowuję do wsadzenia na statek, odpowiadam na niektóre z kilkuset maili, które dostałem, czytam forum sails.pl i buzia mi się śmieje.... Ogólnie sprawy toczą się bez wielkiego pospiechu i mam czas na rozmyślania.

Wciąż jestem bardzo zadowolony z zajętego miejsca. W pobitym polu zostawiłem kilku żeglarzy z dużo większym doświadczeniem w klasie Transat650 choćby Izę Joschke i Sama Manuarda. Tylko cztery miejsca przede mną był mój serdeczny kolega Peter Laureyssens, którego łódka kosztowała niemal trzy razy więcej od mojej. Na moje szczęście ten etap był bardzo szybki, trudny i silnowiatrowy.

Moj irlandzki przyjaciel Stephen Harris, bardzo dobry żeglarz, z którym pobiliśmy pięć lat temu rekord dookoła Irlandii w bardzo trudnych sztormowych warunkach, napisał mi tak: "when the going gets tough(hard) - the tough get going". Przyznaję, że czasem się bałem i czasami mówiąc kolokwialnie "wymiękałem", ale po mecie na moje szczęście wszyscy z czołówki czuli to samo. Może to był klucz do sukcesu w tym etapie: cisnąć do końca kiedy się dało i płynąć ostrożnie kiedy robiło się niebezpiecznie. Nie wiem.

Za kilka dni pewnie wszystko lepiej poukłada mi się w głowie. Na razie cieszę się z dobrego miejsca i wyrazów podziwu i szacunku od kolegów z którymi ścigam się od dwóch lat. W najważniejszym wyścigu popłynąłem doskonale.

Goły, jesteś wielki!
Nieważne czy dostaniemy dyplom, czy puszkę sardynek, ale należy się ona nam po równo.

Jestem bardzo wdzięczny Markowi za to co zrobił. Łódkę miałem przygotowaną doskonale. Niemal nic nie pękło, nic się nie urwało, żadne z urządzeń, które on przygotowywał nie przestało działać (radio średniofalowe przygotowywał nasz kolega Vojta Komarek, Czech). Kiedy wystartowałem pisał piękne, pełne pasji relacje, które trzymały w napięciu moich kibiców przez trzy tygodnie. Ma olbrzymi udział w tym sukcesie.

Dlatego mimo skromnych środków jakimi dysponuję postanowiłem, że przyleci tu do Brazylii na oficjalne zakończenie regat, które odbędzie się 7 listopada.


 

Myślę też, że duży udział w tym, że popłynąłem tak dobrze było to, że byłem naprawdę dobrze przygotowany fizycznie. Tu należą się podziękowania Pawłowi "Qli" Bieleckiemu, który poświęcił mi parę godzin i wprowadził po dwudziestoletniej przerwie w świat siłowni, nauczył jak z niej bezpiecznie korzystać i rozpisał mi treningi na patyczki: na zadania i konkretne ćwiczenia z konkretnym obciążeniem i wypisanymi ilościami powtórzeń. Nie udało mi się zrealizować jego programu (nie zawsze miałem czas żeby do siłowni dotrzeć), ale to co zrobiłem zimą według jego wskazówek dało świetny efekt. Tylko raz podczas tych regat naprawdę brakło mi sił.

Olbrzymią rolę w moim przygotowaniu fizycznym mieli dr Witek "Dzida" Dudziński, Bogdan Głuszkowski i Przemek Lutomski z "REHASPORT" w Poznaniu, którzy dwa razy przez tydzień wyciskali ze mnie ukryte pokłady energii i pozwolili uwierzyć, że jak dwadzieścia lat temu mogę pracować jak lekkoatleta i nie padnę po trzech dniach. Zwłaszcza Bogdanowi jestem wdzięczny, bo pokazał mi od nowa, że moja poprzeczka wytrzymałości jest zawieszona dość wysoko i nie musze się obawiać utraty sił po największym nawet wysiłku. Bogdan ma w sobie niezwykłą siłę wewnętrzną i dar przelewania jej na innych.

Jestem tez bardzo wdzięczny profesorowi Zbigniewowi Jastrzębskiemu. Po kilkunastominutowej rozmowie kiedy tłumaczyłem mu na czym polega mój wysiłek i wyzwanie dał mi zestaw witamin i minerałów, które w wyścigu sprawdziły się doskonale.

Tak naprawdę powinienem podziękować setce osób, które pomogły mi w tym projekcie, ale to temat na następne wypracowanie.

Jarek Kaczorowski
Salvador de Bahia, meta regat TRANSAT 6,50

 
     

 

 

Aktualności

TRANSAT 6.50 '2007 - najnowsze wiadomości


 

 

 

 

 
 © Jarosław Kaczorowski   Aktualności  ::  TRANSAT 6.50  ::  kpt. J. Kaczorowski  ::  Jacht  ::  Sponsorzy  ::  O witrynie