20 sierpnia 2007
Zacząłem go jak codzień o 07.00 rano, a nieoczekiwanie skończyłem przed 02.30 w nocy. Dziwne... Ostatnio mi się to nie zdarzało... Zwykle pracuję do trzeciej;)
O 07.10 miałem już odpalony komputer, sprawdzałem pocztę i serwisy żeglarskie, racząc się poranną herbatą z cytrynką. Musiałem jeszcze wypalić płytki ze zdjęciami z wczorajszego treningu z nowym żaglem i zgrać film z kamery, aby po dotarciu do Mariny Gdynia przekazać całość materiału Piotrowi Czarnieckiemu ostatnio również zaangażowanemu w nasz projekt.
Poranna kawa, jak zwykle w Akrim-ie około 09.00 nie smakowała tak dobrze, bo ostygła kiedy odbierałem/wykonywałem dziesiąty telefon z rzędu.
Kiedy już dopiłem resztki boskiego napoju o 09.45 postanowiłem wziąć się wreszcie do roboty ;). Na pierwszy rzut poszło mierzenie sztyc (stalowych rur), dzięki którym moglibyśmy ustawić łódkę w wysokiej pozycji (z kilem) na przyczepie. Nasze stare sztyce były wykonane z cienkościennych profili i przy większym wietrze całość chwiała się niebezpiecznie.
Tak wiec, ruszyłem "w świat". Hurtownia na ul. Stryjskiej o której wiedziałem "okazała" się po drodze do Trobbus-a, w której to firmie remontowaliśmy łódkę w zeszłym roku. Niestety nie udało mi się zastać superfachowca "Długiego", ale po rozmowie i dostarczeniu rysunków Szefowi produkcji uzyskałem zapewnienie, że do czwartku moje elementy powinny być wykonane. Tylko jeden drobny szczegół: musze przywieźć materiał :( Niestety nie mieli na stanie ani kawałka ośki z nierdzewki o zaprojektowanym rozmiarze.
"Skąd to wziąć?" - chodziło mi po głowie. I wtedy znów zadzwonił telefon (komórki - przekleństwo naszych czasów? A może nie.). Dzwonił mój druch Adam Skomski (razem z Jakubem Kopyłowiczem - Morski Mistrz Polski Katamaranów w klasie Open). Potrzebował dokumenty, które miałem akurat w domu. Cofnąłem się więc do centrum Gdyni, gdzie mieszkam, co okazało się nie takie głupie. W drodze powrotnej zapaliła mi się w głowie żaróweczka.
ZFP - firma, w której pracowałem przy składaniu maszyn poligraficznych kilka lat temu, musiała mieć taki kawałek nierdzewki. "Dodatkowo mogliby zalaminować tablice z informacją o projekcie, które wywiesiłem w Akrim-ie" - pomyślałem.
Szybko więc najpierw do domu, potem do mariny (ściągnąć tablice), spotkać się z Adamem i przekazać mu dokumenty, wydać "dyspozycje" Michałowi Mikołajczakowi w sprawie rozbrojenia starego masztu, porozmawiać telefonicznie z Patrykiem Palczyńskim by wiedział co robić kiedy przyjdzie, umówić się z Piotrem - bosmanem z mariny na dzisiejsze wyciąganie łódki o 14.30, oddać Piotrowi Czarnieckiemu rano wypalone płyty i kamerę z filmem by mógł zgrać na swojego kompa. Uffff....
I kiedy wydawało się, że mogę wreszcie jechać, zadzwonił telefon. To Michał Lasocki pytał czy może wpaść na łódkę, byśmy wspólnie założyli nowego GPS-a.
GPS to raczej ważna sprawa, wiec za 45 sekund byłem na miejscu. Chwilę później pojawił się Michał, z naszym nowym urządzeniem, którego instalacja zajęła 20 min. Drobny problem z wtyczkami i kontaktami NMEA, które nijak nie chciały do siebie pasować, przysporzył mi lekkiego bólu głowy, ale naprędce zainicjowana burza mózgów dała rezultaty pozytywne. Nie ma to jak rozmawiać z fachowcem!
W chwilę później pojawił się Piotr Czarniecki z informacją, że nie da rady przerzucić filmu z kamery na kompa, bo nie ma FireWire tylko USB. Kłopot. Ale od czego mamy fachowca? Krótka, ponowna burza mózgów, znalezione rozwiązanie i po problemie.
Jeszcze tylko na chwilę wpadłem do "Kotwicy" by zobaczyć jak idzie Michałowi i Patrykowi i... mogłem jechać. Była 13.10.
Drogę do "Kaczych Buków" na granicy Gdyni (tam się mieści ZFP) pokonałem w porze letniego szczytu- "miło, łatwo i przyjemnie";). Oczywiście wpadłem do firmy jak po ogień. Zwykle siedzę tam przynajmniej godzinę gadając z chłopakami o starych czasach i popijając kawę. Tym razem było nieco inaczej. Kawę spiłem w tempie ekspresowym, jednocześnie tłumacząc czego potrzebuję, jak to ma być wykonane i opowiadając o tym co u nas w projekcie. Dostałem oczywiście pręt z nierdzewki wymaganych rozmiarów, który w drodze powrotnej do mariny musiałem podwieźć do Trobbusa. Trasa do centrum była znów "lekka, łatwa i przyjemna".
Przy łódce zameldowałem się 4min 32 sek przed czasem! Akurat by wymyślić "Jak podnieść łódkę o zanurzeniu 2 m na zbyt niskim "marinowym" dźwigu i zapakować ją na wysokich sztycach na przyczepę?"
Operacja wyciągania w Gdyni jest sama w sobie skomplikowana, nawet jeśli robimy to tradycyjną metodą. Tym razem musieliśmy ustawić łódkę z kilem na przyczepie (czego normalnie nie robimy).
Na całe szczęście dziś Piotr był na służbie i jego wprawności w operowaniu dźwigiem zawdzięczamy, że cała operacja chociaż długa, udała się znakomicie. Dzięki Piotrze.
Całość filmował Piotr Czarniecki - dla potomnych.
Gdy już łódka stanęła na przyczepie, zaczęliśmy od usunięcia bardzo denerwujących, małych, twardych żyjątek- które bardzo jakoś lubią nasz regatowy Antifouling. Przyrosła ich przez miesiąc, kiedy łódka była w wodzie, całkiem spora kolonia. No cóż... Wiedzieliśmy przecież, że ta farba przeciwporostowa działa kiedy łódka płynie. A łódka pływała na treningach za dnia, a przez noc stała! Na szczęście w Transacie będzie "przeważnie" płynąć;).
Po usunięciu wszystkich pąkli zabraliśmy się za szlifowanie dna. Musiało być super-absolutnie-ekstra gładkie. Spędziliśmy więc z Patrykiem, Michałem i Jarkiem upojne kilka godzin na randce z papierem na wodę, wodą, gąbkami i wiaderkami, aż zastała nas noc.
Za to dno jest cudowne. Jak, nie przymierzając "pupcia niemowlaka".
Zakończyliśmy dzień wstawieniem nowego masztu do "Kotwicy" i wjechaniem łódką na przyczepie do hangaru. Ustaliliśmy plan na jutro i...rozeszliśmy się każdy w swoją stronę.
"To był dobry dzień" - rzucił Jaro na odchodne.
Teraz jestem w domu, już wykąpany z Antifoulingu, w mojej ulubionej pozycji przed komputerem. I kiedy kończę ten tekst, jednocześnie przegrywając film z treningu dla Piotrka jest 02.25 - czyli Dzień "- 25"
Cóż... dzień jak co dzień. A jutro/dziś rano: komputer 07.10, herbata z cytrynką... O! Zapomniałem kupić cytrynkę:(
Pozdrowienia,
Goły
|